![]() |
Polacy na amerykańskim helipadzie. |
Mieszkam bardzo blisko helipadu, czyli lądowiska dla śmigłowców. Gdy startują lub lądują jest na tyle głośno, że nie ma mowy o rozmowie przez telefon. Dobrze, że mam twardy sen. Myślałam, że moja bichata (czyli budynek, w którym mam wydzielony z desek pokój) jest najbliżej tego miejsca. Myliłam się. Przy samej płycie, na której lądują śmigłowce stoi jeden kamp. Mieszka w nim dwóch żołnierzy z Opola, zajmują się rozładunkiem i załadunkiem. - Najgorzej było na samym początku, potem człowiek się przyzwyczaja - mówią zgodnie.
Ruch śmigieł wywołuje tak duży podmuch, że potrafi podnieść hummera. - Trzeba dobrze się zaprzeć - radzą opolanie. - A potem do pracy.
Tu liczy się każdy milimetr. Nie można przecież uszkodzić wózkiem widłowym śmigłowca. Najtrudniej jest w nocy. Baza jest zaciemniona i tylko dzięki niewielkim świetlnym sygnałom obsługi maszyny można bezpiecznie wyjąć ładunek.
"Uroku" tej miejscówce dodają kontrolowane detonacje. Wtedy cały kamp zaczyna się bujać. Wychodzi na to, że mieszkam w całkiem cichej i wygodnej części bazy.
To fakt, człowiek do różnych rzeczy się przyzwyczai. Jeszcze dużo niespodzianek na Ciebie tam czeka:)Tak już tam jest, ale to przygoda życia!
OdpowiedzUsuń