niedziela, 22 stycznia 2012

Zima po afgańsku

Pamiętam jak rodzice opowiadali o zimach z ich dzieciństwa. Mówili, że chodziło się w tunelach ze śniegu, a do szkoły jeździło na łyżwach. Trudno mi było wtedy, i chyba jeszcze teraz, w to uwierzyć. Jednak wychodząc dziś z domu przekonałam się, że jednej nocy śniegu może spaść całkiem sporo.
Zima w Ghazni zaczęła się kilka tygodni temu. Trochę śniegu, ale przede wszystkim silny mróz. Jeszcze w grudniu była tak piękna pogoda, że w ciągu dnia wystarczyła bluza i polar. Potem było już tylko zimniej. Temperatura spadała poniżej minus 10 stopni, nocą nawet poniżej 20. – Jest zima, jest zimno - powtarzała z uśmiechem koleżanka z pracy.

Pierwszy śnieg, jaki zobaczyłam w Afganistanie różnił się od tego, który znam z kraju. Jakby ktoś całą bazę pokrył rozdrobnionym styropianem. Jednak szybko się roztopił i tylko gdzieniegdzie były białe placki. W zamian na kamieniach pojawiły się tafle lodu. Cały czas nie brakowało słonecznych dni.
- W lato nie ma mowy, aby chodzić bez okularów przeciwsłonecznych, jednak zimą jest chyba gorzej – mówi jeden z chłopaków. – Promienie, które odbijają się od niesamowicie białego śniegu totalnie oślepiają. Zwłaszcza jak wychodzi się z budynków, w których w większości nie ma okien.
- W takie dni, jak stanie się w słońcu potrafi być całkiem ciepło, nawet tego mrozu się tak nie odczuwa – dodaje kolejny.

Prawdziwa zima zaczęła się wczoraj wieczorem – najpierw prószyło. A dziś rano śniegu miejscami było prawie do kolan, popołudniu już ponad. Ten śnieg też jest inny. Bardziej przypomina puch, lub coś w rodzaju białego pisaku. Ciężko odśnieżyć jakąkolwiek drogę, bo zaraz zsypuje się z usypanych wcześniej górek. No i nie ma mowy o bałwanie, w ogóle się nie lepi. Jednak podobnie jak w dzieciństwie moich rodziców i moim, nadal sprawia strasznie dużo radości.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

WOŚP w obiektywie






 
I w liczbach:
Baz: 6
Wolontariuszy: 39
Zebrano do tej pory (liczenie nadal trwa): 12 906 dolarów, 4 700 złotych, 18 133 afgani (ok.360 dolarów) i 16 euro.
Przykładowe licytacje: 400 dolarów za trójwymiarowy Rosomak w szkle, 130 dolarów za strzał z "Dany", 60 dolarów - dres afgańskiego policjanta (nowy), 45 dolarów - polski chleb, 35 dolarów - karnet do pralni ekspresowej (dziś dajesz, jutro odbierasz - normalnie czeka się cztery dni) i wile innych.

sobota, 7 stycznia 2012

Brutalna rzeczywistość

Gdy spotyka nas nieszczęście, tragedia, mamy wrażenie, że czas się zatrzymał, że świat legł w gruzach. Ale czy na pewno?
Gdy docierały do nas pierwsze, jeszcze niepotwierdzone, informacje o wypadku każda minuta wydawała się wiecznością. Potem dowiedzieliśmy się, że pięciu chłopaków zginęło. – Jakoś wyjątkowo cicho na bazie – usłyszałam na papierosie.
- Wcale nie. Popatrz. Nic się nie zmieniło – zauważył koś inny. 

I rzeczywiście, życie w FOB Ghazni toczyło się jak gdyby nigdy nic. Początkowo myślałam, że może pozostali nie wiedzą o tym, co się stało. Następnego dnia, gdy żegnaliśmy chłopaków było podobnie. Żołnierze wyjeżdżali na patrole, inni robili zakupy, ktoś się śmiał. Ta tragedia nie dotknęła ich osobiście. 
Gdy na X zmianie zginął pierwszy żołnierz miałam podobnie. Czułam smutek, ale to nie był mój kolega, przyjaciel. Nic się nie zmieniło w mojej pracy, życiu. Znieczulica?
Nie. Po śmierci chłopaków zrozumiałam, że tragedie, dotykają konkretne osoby…. Świat, o ile w ogóle, pamięta o nich na chwilę. Ludzie nadal się rodzą, umierają.

My pamiętamy. Każdego wieczoru chłopaki zapalają pięć lightsticków, które świecą całą noc. Na ścianie wiszą zdjęcia poległych żołnierzy. Jednak mimo tragedii musieliśmy wrócić do zadań, obowiązków, codzienności.
Domyślam się, że podobnie jak rodziny żołnierzy. Trzeba rano wstać, dziewczynki odprowadzić do przedszkola, babci, iść do pracy.
Brutalna rzeczywistość zmusza nas do normalności. Nie cofniemy czasu, on też nic nie zmieni, ale zagoi rany. A życie toczy się dalej swoim niezmienionym rytmem.