czwartek, 30 grudnia 2010

"Niunia przyjechała na wojnę"

I mam za swoje. To zawsze ja biegałam za żołnierzami z długopisem, aparatem czy mikrofonem. Zadawałam pytania i męczyła godzinami. Zawsze źle się czułam z drugiej strony. Nie lubiłam jak moje zdjęcia pojawiały się w gazecie, czy twarz w telewizji, nawet podczas ulicznych sond. Po prostu miejsce na świeczniku nie jest dla mnie.
Afganistan to obrazy, dźwięki, a przede wszystkim historie żołnierzy i zwykłych ludzi. Nie pomyślałabym, że sama mogę być tematem do audycji. A jednak... Studio, mikrofon i redaktor radiowy, do tego moje szybkie i niewyraźne mówienie oraz ogrom emocji przywiezionych z Afganistanu. A jak to wszystko wyszło? Posłuchajcie sami.
Reportaż Mariana Staszyńskiego "Niunia przyjechała na wojnę" w Radiu Opole.

piątek, 24 grudnia 2010

Świąteczne, polskie życzenia

Żołnierze świąteczna życzenia dostali nie tylko od najbliższych czy kolegów z bazy, ale także od dzieciaków z polskich szkół i przedszkoli. W sumie do Afganistanu trafiło blisko trzy tysiące kartek. Maluchy życzyły spokojnych świąt, szybkiego powrotu czy  dobrej walki i "przelewania" z honorem.
Mnie najbardziej urzekły jedne, najprostsze...aby Was nikt nie zabił i tego samego życzę każdemu żołnierzowi, żeby cało i w komplecie wrócili do kraju.

Święta w bichatach, kampach i na DiFACu

Dziś wigilia. Większość z nas spędza ten wieczór w gronie najbliższych przy świątecznym stole i choince. W polskich bazach w Afganistanie nie jest inaczej. Lampki i bożonarodzeniowe drzewka pojawiły się tam już na początku grudnia. - Światełka wiozę z Polski - mówiła mi jedna z wojskowych. - W tym okresie każdy chce poczuć choć trochę magię świąt.
Przed godziną 18 (czasu afgańskiego) wszyscy zasiedli do kolacji. Może nie z rodzinami, ale na pewno z bardzo bliskimi osobami. Nie chodzi tylko o wspólnie spędzone miesiące w dalekim i niebezpiecznym kraju, ale o zaufanie, poświęcenie i wdzięczność. Żołnierze na misji są od siebie zależni, nawzajem dbają o swoje zdrowie i życie...to często więcej niż więzi rodzinne.
Na wigilijnym stole nie zabraknie kapusty z grochem, pierogów czy barszczu z uszkami. Żołnierze przełamią się opłatkiem. Jednak nie będzie uśmiechu córki i buziaka od żony. Są paczki z świątecznymi prezentami, które dostali kilka tygodni temu. Tyle musi wystarczyć. Wielu żołnierzy po kolacji wieczór spędzi w wąskim gronie. Siedząc w bichatach, czy kampach będą starali się, aby było normalnie, na tyle na ile to możliwe.
ps. archiwum IWsp SZ

niedziela, 19 grudnia 2010

Zachodnią kulturą w Afganistan

Jak mogą tak żyć? Nie mają co jeść, nie pracują, dzieci jest na potęgę i te biedne kobiety. Tak myśli większość osób z zachodniego świata. Mało kto stara się poznać zwyczaje i kulturę Afgańczyków - ludzi, którzy mimo biedy potrafią się uśmiechać, którzy nie mówią o religii tylko wierzą, dla których rodzina jest najważniejsza. Za to pojawiają się pomysły jak naprawić ich świat, jak sprawić, aby był bardziej europejski, czy amerykański.

Gdy usłyszałam o planach przeprowadzenia szkolenia dla Afgańczyków z planowania rodziny, nie potrafiłam w to uwierzyć. Będą mówić o środkach antykoncepcyjnych i o tym, że nie warto mieć aż tylu dzieci? Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie zastanowił się czy ci ludzie tego chcą. Liczne potomstwo to często wybór, a nie przypadek. W Afganistanie silna rodzina jest najważniejsza, więc czym większa i z większą ilością mężczyzn tym lepiej. Rodzice mają także zapewnioną spokojną starość, bo dzieci się nimi opiekują. Nie potrzebne są domy starców, obce osoby, które za pieniądze troszczą się seniorami. Jest rodzina. A u nas?
Może nie powinniśmy na siłę zmieniać innych, a raczej uczyć się od siebie nawzajem.

czwartek, 16 grudnia 2010

Nałogi i uzależnienia

Nałóg to skłonność do wykonywania mniej lub bardziej przyjemnych czynności, które często są szkodliwe dla zdrowia i równie często potępiane społecznie - taką definicję podaje wikipedia. Najczęściej kojarzony jest z papierosami, alkoholem czy narkotykami, a co z misją? Czy ona również może stać się nałogiem?
Sami żołnierze przyznają, że nie wiedzą dokładnie co, ale ciągnie wilka do lasu. Gdy są na misji tęsknią za bliskimi, gdy wracają to uczucie nie znika tylko zmienia kierunek. Tęsknią za wojną, za atmosferą, za życiem w bazie czy za adrenaliną. - Ciągle mówi co o tej porze robiliby z chłopakami w Afganistanie, która byłaby godzina - przyznaje jedna z żon żołnierzy.
Często też nie potrafią poradzić sobie z codziennym życiem i stresem, który nadal w nich tkwi. Zaczynają się kłótnie, a bliscy mimo, że się starają nie potrafią zrozumieć "misjonarza". Nie byli tam, nie czuli, nie widzieli...Wtedy najlepszym rozwiązaniem wydaje się ucieczka w spotkania z kolegami, żołnierzami, którzy przeżyli to samo. No i te ciągłe poczucie braku czegoś, nie ma już adrenaliny, czyli rozszerzających się źrenic, szybszego bicia serca. Jest coraz bardziej denerwujący spokój i monotonia.
Jedni zastępują nałóg innym. Jak nie misja to skałki, skoki spadochronowe, jaskinie. Inni wracają. Tylko, że podobnie jak w każdym nałogu należy zauważyć cienką linię, za której jest już bardzo ciężko wrócić do rzeczywistości.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Granica poświęcenia

Ostatnio zaczęłam się zastanawiać kiedy powinno powiedzieć się dość. Gdzie jest cienka granica, której nie powinno się przekroczyć, po której nie ma już odwrotu. 
Siedząc w rosomaku widziałam chłopaków, którzy zlani potem wskakiwali do wozu. Przez kilka godzin sprawdzali wioskę, z której padły strzały. Później dostali się pod ostrzał z moździerzy. Zmęczeni, ale cały czas jeszcze skupieni i zmobilizowani. W takich momentach zawsze pojawiają się najprostsze pytania – ale po co?
Jedni odpowiedzą, że poświęcają się dla zdobycia doświadczenia, jeszcze inni dla kariery, kolejni dla spełnienia marzeń – Zawsze chcieliśmy mieć mały dom – usłyszałam od jednego z żołnierzy.
Nie narzekają. Znaczna większość zdaje sobie sprawę gdzie pojechała, że są w Afganistanie i się z tym liczą. Ale czy warto?

Czy za wszelką cenę powinniśmy dążyć do obranych przez nas celów? Odpowiedź jest prosta – tak, bo nic i nigdy nie zastąpi świecących się oczu i uśmiechu po jego osiągnięciu. A niedosyt, że byliśmy tak blisko, że nie spróbowaliśmy, że mogliśmy go mieć będzie nam towarzyszyła do końca życia.
p.s. zdjęcia Adam Roik

niedziela, 12 grudnia 2010

Trochę nieba dla wszystkich

Kasia tylko dla twardzieli

Lecisz CASĄ? Ojj będzie ciężko - ostrzegali jeszcze przed wylotem do kraju wojskowi. Ja nie myśląc o zasłyszanych 16 godzinach lotu, cieszyłam się, że nie koczuje sześć dni w Bagram. Po raz kolejny przekonałam się, że nie taki diabeł straszny. Pobudka o 5.00, wylot o 7.00 i już o 13.00 czasu lokalnego w Turcji.
Afganistan pożegnał mnie niesamowitymi górami, na szczytach których był śnieg - to mój pierwszy w tym sezonie. No i kalatami, czyli ogrodzonymi zabudowaniami. To piękny kraj, szkoda, że tak umęczony konfliktami.

W Turcji po raz ostatni w tym roku mogłam nacieszyć się piękną, ciepłą pogodą - 20 stopni Celsjusza. Tam również zapaliłam wyczekiwanego od rana papierosa. Fenomenem tego lotniska jest przede wszystkim damska toaleta, jedyna do której nie ma kolejki.

W sumie podczas podróży zaliczyła trzy starty i tyle samo szczęśliwych lądowań. Chyba ja i mój żołądek przyzwyczailiśmy się do wojskowych samolotów, do hałasu i szarpnięć to w górę, to w dół. Słyszałam, że podobno w CASIE  można nabawić się klaustrofobii. W porównaniu z innymi wojskowymi samolotami jest mała i niska, podobno, bo ja tego nie potwierdzam.
Na to wygląda, że Kasia, tak często nazywana jest CASA, jest nie tylko dla twardzieli, albo co wątpliwe zaliczam się do tego grona.

czwartek, 9 grudnia 2010

Afganistan działa na baterie słoneczne

Mimo biedy i ciężkiego klimatu Afgańczycy to bardzo radosny naród.
Ostatnie dni, gdy ładuje swoje akumulatory afgańskim słońcem. Nawet jak nocami temperatura spada kilkanaście kresek poniżej zera, w ciągu dnia jest ciepło. Na samą myśl o szarudze i na zmianę roztapiającym i zamarzającym śniegu przechodzą mnie dreszcze.
Tu słońce wykorzystuje się jak tylko się da. W bazie Bagram w olbrzymich zbiornikach to ono podgrzewa wodę. W domach Afgańczyków mieszkania. Dlatego też bardzo często można zobaczyć, zwłaszcza w miastach, olbrzymie okna w budynkach.
No i samopoczucie, człowiek od razu ma je lepsze, uśmiecha się częściej - tak jak Afgańczycy. Oni chyba podobnie jak ja, działają na baterie słoneczne.

Byłem na wczasach

Bargram to niewielkie, ale jednak miasto.
Tak często mówią żołnierze, którzy wracają z Bagram, a służą w innych polskich bazach. Ta opinia bardzo irytuje tych, którzy są tu na stałe. - Jest na prawdę bardzo dużo pracy - mówią. Trudno stwierdzić kto ma rację. Jednak na pewno w Bagram jest znacznie spokojniej. W Ghazni (bo niestety tylko tam byłam) cały czas coś się dzieje, ktoś się krząta. Wystarczy na kilka minut wyjść na papierosa przed kamp, aby zobaczyć kilkanaście osób.

Ghazni to duża, ale zawsze wioska porównując z Bagram.
Tu przechodzi się przez plac polskiej bazy i...cisza. - Nie trzeba chodzić w kamizelce non stop - mówił jeden z żołnierzy, który wrócił z Warriora. - W końcu można normalnie zjeść obiad.
To potwierdza wszechobecny klimat miasta, a nie bazy. Ma to swoje plusy, ale na wakacjach jest się na chwilę, a nie ma to jak w domu, w Ghazni.

Ponownie w Bagram

Niemożliwe? A jednak. Taka pogoda przywitała mnie w Bagram niespełna miesiąc temu. Dziś w nocy było już znacznie gorzej, choć i tak jest cieplej niż w Ghazni. Tam po godzinie 18 nie miałam już co na siebie włożyć - dwa długie rękawy, bluza i kurtka nie wystarczały. 2200 metrów nad poziomem morza robi swoje.
Bagram to także powrót do oświetlonych ulic, jednak człowiek i tak nauczony doświadczeniem wszędzie zabiera latarkę. No i spokój. Porównując z innymi bazami tu czas płynie znacznie wolniej... mam nadzieję, że nie zatrzyma się dla mnie na sześć dni, lub więcej. Jest ryzyko, że jednak jutro nie wylecę, a do Ghazni nie ma szans wrócić na te dni, więc trzymajcie kciuki.
p.s. zdj. Marcin Ogdowski

Czas pożegniań

Może to przez to, że szybko się aklimatyzuję, a może przez ludzi, ale wczorajszej nocy jakoś ciężko było wyjechać z Ghazni. Przez trzy tygodnie zdążyłam poczuć się jak w domu. W bazie jest zupełnie inne życie. Z jednej strony lżejsze, człowiek nie musi myśleć o rachunkach, zakupach, obiedzie i innych codziennych sprawach. Z drugiej strony jest w Afganistanie, a tu w każdej chwili może się "coś" zdarzyć.

środa, 8 grudnia 2010

Baza jak mała wioska

Tu każdy, każdego zna, jeżeli nie osobiście to z widzenia. Jest sołtys i mieszkańcy. Jak na każdej wiosce sporą atrakcją cieszą się plotki, a ich największym skupiskiem są kolejki, w tym przypadku na DiFAC. Kto gdzie był? Co robił? Kogo z kim widziano?
Jeszcze jak byłam w Bagram ostrzegano mnie, abym uważała na kąśliwe języki. - Z zazdrości jak cię zobaczą z jakimś żołnierzem to będą mówić...no wiesz, że...- cóż na głupotę ludzką człowiek nic nie poradzi. Ja wiem, że nie mam nic na sumieniu, ale czasem plotka może być bardzo niebezpieczna, zwłaszcza gdy dociera do kraju.

Jeden z chłopaków dowiedział się, że w jego rodzinnym mieście krąży informacja, że zginął w Afganistanie, inny usłyszał, że dostał cztery kule na patrolu, a w rzeczywistości sytuacja wyglądała inaczej. Wystarczy pomyśleć co czują rodziny, gdy o czymś takim się dowiadują. A plotka z Afganistanu do kraju leci znaczne szybciej niż jakikolwiek list. Może warto na naszej małej wiosce zająć się własnym gospodarstwem i nie zaglądać do sąsiada.

Człowiek uczy się na błędach

Gdy byłam razem z PRT (Zespół Odbudowy Prowincji) u gubernatora zauważyłam robotnika, który malował balustradę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna używał szmatki, którą moczył w farbie. Pędzlem byłoby szybciej, wygodniej, a cała barierka wyglądałaby znacznie lepiej. Nie wiem dlaczego nie ułatwił sobie pracy, ale wiem, że mamy wiele wspólnego. Po niespełna miesiącu od kiedy jestem w bazie, doszło do mnie jak powinien wyglądać mój pobyt tutaj. Zamiast męczyć się szmatką, czego są gorsze efekty powinnam wziąć pędzel. Nie ustalać listy tematów tylko wyznaczyć kilka celów, bo tu i tak wszystkie plany często szlag trafia.
Na pewno chcę tu wrócić. Nie pisać codziennie tekstów, ale zrobić cztery, pięć sporych materiałów. No, ale cóż człowiek uczy się na błędach, koniecznie swoich.

wtorek, 7 grudnia 2010

Nie tylko Polak potrafi

Gdyby były organizowane mistrzostwa świata w pakowaniu Afgańczycy na pewno zajęliby na nich jedno z pierwszych miejsc. To w jaki sposób wykorzystują każdą wolną przestrzeń jest wręcz nierealne.

Podejrzewam, że bez najmniejszego problemu mogliby przewieźć na raz cały dobytek rodziny. A więc nie tylko Polak potrafi.

p.s. zdjęcia z archiwum prywatnego żołnierza, mi niestety z wozu się nie udaje.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Nie ma X

Kilka dni temu zniknął jeden z kampów. Nie miał on na drzwiach, jak pozostałe kontenery, liczby lecz tajemniczy czarny X. Krążą po bazie legendy, że mieszkała w nim dwójka niesamowitych przystojniaków z dobrym sprzętem. Kobiety tabunami lgnęły do nich, wzdychały i czekały choć na jedno spojrzenie.
W każdej legendzie jest źdźbło prawdy. Postanowiłam, więc ją sprawdzić i rzeczywiście było ich dwoje:)
p.s. pozdrowienia dla Combat Camery

Sport to zdrowie

Wczoraj przez chwilę zapomniałam, że jestem w Afganistanie. O tym, że chłopaki wyjeżdżają na patrole, chodzą na wieże wartownicze, a ja zaraz mogę biec do schronu. Zaczęło się od kawy mrożonej na złotych tarasach (tzn. zwykła kawa z pokruszonymi kostkami lodu na ławkach między kramami), potem turniej siatkówki. - Potrzebujemy od czasu do czasu takiej odskoczni od misji - mówią żołnierze.

Podobnie jak na prawdziwych zawodach nie mogło zabraknąć publiczności i oczywiście sędziów. Jeden z nich miał na sobie tradycyjny strój afgański i białe adidasy. Punkty były podawane w pasztu, dari i po angielsku. W przerwach słychać było tutejszą muzykę. Mało kto spodziewał się, że to Afgańczycy zwyciężą, którzy momentami grali na własnych zasadach. Przykładowo nie robili zmian na zagrywce, a przez cały mecz serwował tylko jeden zawodnik.

 Niezależnie od tego trzeba przyznać, że byli znacznie lepsi i puchary im się należały.

niedziela, 5 grudnia 2010

Niedzielny luz

Opolska solidarność

Odkąd jestem w Afganistanie w każdej chwili i sprawie mogę liczyć na logistyków. - To pani jest tą dziennikarką z Opola, wiemy, że miała pani przyjechać - usłyszałam jeszcze w Bagram.
Gdy pojawiłam się na helipadzie w Ghazni czekała na mnie samochód NSE. Tego samego dnia dzięki logistykom zobaczyłam bazę. Zawsze znajdą czas, nawet o 20.00 nie mają problemu, aby udzielić mi wywiadu.
Bardzo o mnie dbają i krzyczą jak wyjeżdżam na patrole, albo chodzę nocą sama po bazie. Za kilka dni lecę do Bagram, już teraz chcę wszystkim ludziom z NSE podziękować.
Nie ma to jednak, jak opolska solidarność.
p.s. zdj. Marek Wiśniewski

piątek, 3 grudnia 2010

Do wyboru do koloru

Na ulicach Ghazni pełno jest kramów i sklepików. Cześć mieści się w lokalach przypominających garaże, pozostałe porozstawiane są na całej długości ulic. Można tam kupić wszystko. Najwięcej jest warzyw i owoców, w tym również pomarańczy i zbrązowiałych bananów.

Nawet idąc chodnikiem trzeba uważać, aby nie podeptać czyjegoś towaru. Przy płotach rozsypana jest masa używanych ciuchów począwszy od rękawiczek, przez spodnie, kurtki po buty. Na kramach można znaleźć wiele bibelotów i zabawek prosto z Chin. Uwagę, zwłaszcza tutaj, przyciągnęły wiszące staniki. Zresztą większość towaru jest porozwieszana gdzie tylko się da. Mija się setki garnków czy czajników, przez które ledwo widać wejście do sklepu.

W tle bardzo często można usłyszeć sury Koranu, które lecą z magnetofonów. No i czas...tu on płynie inaczej. Nikt się nie spieszy. Ma się czas na herbatę i długie rozmowy. U nas jest to nie do pomyślenia, przecież trzeba pilnować interesu.

czwartek, 2 grudnia 2010

Rzeczy ważne i ważniejsze

Znajoma zdała mi ostatnio pytanie jak wygląda mój dzień. Jest on tutaj bardzo krótki. Nawet jeżeli człowiek wstanie skoro świt i tak brakuje godzin. Trudno cokolwiek zaplanować, w każdej chwili wszystko może się zmienić.
Przykładowo dziś, od rana miałam nadrobić zaległości. Szybkie śniadanie - co rzadko się u mnie zdarza (mój organizm rano nie przyswaja pokarmu) i do pracy. Na DiFAC-u spotkałam chłopaków z ostrzelanego patrolu. I tak zamiast pisać teksty poszłam razem z nimi odwiedzić żołnierza, który został postrzelony. Miło było zobaczyć, że czuje się dobrze.
Wszędzie, nawet w zakurzonej bazie Ghazni są rzeczy ważne i ważniejsze.

Taka praca

Wracając jeszcze do poprzedniego wątku i nie straszenia rodzin. Ciągle powtarza mi się, że one już dostatecznie się martwią. Gdy słyszą tylko informacje, że coś się dzieje w Afganistanie serca podchodzą im do gardeł. Nie neguję tego. To normalne i uzasadnione. Zwłaszcza, że tak jak wspomniałam wcześniej, są to najczęściej te złe wieści.
Z drugiej jednak strony chłopaki taki mają zawód. Są żołnierzami. Dla wielu z nich praca to także satysfakcja i możliwość realizacji siebie. Sama coś o tym wiem, inaczej nie byłoby mnie tutaj. Gdy wyjeżdżałam usłyszałam od bliskiej mi osoby tylko jedno „postaraj się wrócić żywa” - nic lepszego nie mógł mi powiedzieć. Wiedział, że nie mogę mu nic obiecać, podobnie jak wiedział ile znaczy dla mnie ten wyjazd.
Może warto nie tylko myśleć o sobie, a także o tej drugiej osobie. Nie o tym, że jestem sama, a jemu grozi niebezpieczeństwo - to nie pomaga. Może warto pozwolić być mu sobą i robić to co kocha.

Prawda i pół prawdy

Czy istnieje w ogóle coś takiego jak pół prawdy? Czy jeżeli nie mówimy wszystkiego to kłamiemy, a może w ten sposób chronimy naszych bliskich?
Ranny chłopak, jak podaje sekcja prasowa „powierzchownie”, nic nie powiedział o tym żonie. W sumie jest cały i prawdopodobnie za kilka tygodni wróci do służby. Ale czy najbliższa mu osoba nie ma prawa o tym wiedzieć?
Tak postępuje większość żołnierzy. Powtarzają, że po co mają martwić swoich w Polsce, i tak już dużo mają na głowie. Podobna jest cała polityka misji. Dlatego też w mediach o Afganistanie słyszymy wyłącznie wtedy, gdy w patrolu ginie żołnierz, albo jest ciężko ranny. Tego nie można przemilczeć. Pod takimi informacjami zawsze pojawiają się komentarze „przecież sami chcieli jechać”, „kasę za to biorą”. Niestety taki obraz misji przedstawiamy, spokojniej, bez ostrzałów i niewielką, o ile w ogóle, liczbą rannych.
Nikt nie mówi o tym, że chłopaki trafiły pod ostrzał, ale nikomu nic się nie stało, bo odwalili kawał dobrej roboty, bo są zgrani i dobrze wyszkoleni. Może lepiej byłoby przedstawiać świat takim jaki jest. Prawda jest jedna, dzięki niej może nie łatwiej nam zaakceptować pewne fakty, ale na pewno je zrozumieć.

środa, 1 grudnia 2010

I jak? I jak?

Każdy na patrolach wolałby nie oglądać MEDEVACÓW (śmigłowców medycznych).
To pytanie pojawia się dosyć często. Związane jest z przedostatnim patrolem na jakim byłam, a dokładniej ostrzałem pod jaki trafiliśmy. Jednak powinno być ono kierowane do żołnierzy, a nie do mnie. Przez większość czasu byłam pod pancerzem rosomaka. Kule z kałachów tam nie zaglądają. Zupełnie inaczej miały chłopaki, to nad ich głowami przelatywały pociski.
Pod koniec patrolu temperatura mocno skoczyła i w samym "rośku". Na dźwięk słowa RPG człowiek idiotycznie rozgląda się czy jest cały, choć nie ma szans, aby nie poczuł takiego uderzenia. Po sekundzie pyta o pozostałych, martwi się i nie ma znaczenia jak długo się zna danego żołnierza.
Jedni w takich momentach wolą się nie wychlać, ja gdybym tylko mogła wzięłabym broń i wyszła z Rosomaka. - Adrenalina kręci - powiedział mi jeden z żołnierzy.
Chyba coś w tym jest, a może to przez zbyt wysoki poziom testosteronu u mnie - pozdrowienia tato:)