środa, 28 grudnia 2011

Za późno

Czasem wydaje się nam, że mamy tak dużo czasu. Przekładamy coś, co mamy zrobić dziś na jutro. I to począwszy od błahych spraw do tych najbardziej poważnych. Tylko po co? Zyskujemy kilka chwil dla siebie, ale możemy stracić znacznie więcej.
Na prawie tydzień przed Bożym Narodzeniem chciałam napisać tekst o świątecznej atmosferze w Afganistanie. O tym jak przed siłownią stanęła choinka, jak wspólnie ubieraliśmy naszą. Przystrajając złotymi gwiazdkami drzwi tylko w cienkich bluzach śmialiśmy się, że jakoś dziwnie, bez śniegu i szaleństwa w polskich sklepach. Wtedy nie było czasu siąść do komputera, bo przecież zaraz wigilia. Trzeba było wszystko zaplanować. Nie zdążyłam…

Potem świąteczna atmosfera znikła. Tak bardzo chcieliśmy, aby informacje, które do nas docierały okazały się pomyłką. Było jednak za późno… Na trzy dni przed wigilią zginęło pięciu naszych kolegów i przyjaciół. To nie byli tylko żołnierze, to były moje chłopaki, z którymi żyłam, chodziłam na posiłki, jeździłam na patrole, grałam w siatkówkę…

Cichy był duszą towarzystwa. Na kilka dni przed śmiercią podszedł do mnie i pokazywał zdjęcia córek. Czekał na kolędę w wykonaniu starszej z dziewczynek. Mieliśmy jej posłuchać wszyscy na wspólnej wigilii.

Miał ją przygotować Łysy. – Madzi załatw mi produkty, a zrobię, co będziecie chcieli – mówił. Nie zdążyliśmy wspólnie, całą ekipą gotować. Zabrakło czasu…  Gdy zobaczyłam słoiki z rybą w occie wiedziałam, że to jego.  

Gdy tylko Szczurek mnie widział pytał „co tam dzieciaku”. Jak on szalał za swoimi dziewczynami. Każdy musiał zobaczyć nowe zdjęcia jego córek i żony. Powtarzał, że ciągle biegam i nie mam czasu dłużej pogadać. Teraz tego już nie zmienię.

Podobnie jak tego, aby pokój Szczurka i Bączka znów zapełnił się ludźmi. Łukasz był jednym z nielicznych z nas, który wiedział, co to wojna. Służył na bojówce w Afganistanie. Śmialiśmy się nawzajem z siebie, że trolimy, gdy jedno, albo drugie było przyłapane na leżeniu na łóżku i nic nie robieniu.

Kolka był najmłodszym z nas. Miał zaledwie 22 lata. Chłopaki nazywały go synkiem, a ja ciągle musiałam mu zdejmować nogę z gazu, gdy jeździliśmy po bazie.
Teraz jest już za późno na wspólną rozmowę, gotowanie, mecz… Czasu wcale nie mamy dużo. Każdy z nas ma jego określoną ilość. Nie powinniśmy go marnować.

piątek, 9 grudnia 2011

Dziecięca fantazja

Czasem patrząc na zabawy dzieci jesteśmy przerażeni. Przecież zaraz spadnie, złamie rękę, a nie daj Boże skręci kark. Jednak zapominamy, że sami w ich wieku mieliśmy równie wybujałą fantazję. Bazy budowane na drzewach, czy zabawy w starych, grożących zawaleniem budynkach to było coś normalnego.
W Afganistanie dzieci nie mają gier komputerowych, najnowszych zabawek, za to świetnie potrafią sobie zorganizować czas. – Jak byłem mały to prawie w ogóle nie siedziałem przed telewizorem – przyznaje młody Afgańczyk. – Zawsze brało się piłkę i szło się z chłopakami na boisko. Tu futbol i krykiet to najbardziej popularne gry.

W dziecięcym świecie nie brakuje miejsca na fantazję. Wątpię, czy ktokolwiek w Polsce wpadłby na pomysł, aby puszczać szerszenie na sznurku. Gdy byliśmy w mieście na poboczu drogi grupka maluchów zupełnie nie zwracała na nas uwagi. To dziwne, bo najczęściej machają i wyciągają rączki prosząc o słodycze i długopisy. Ci byli pochyleni i zaabsorbowani czymś innym, a dokładniej plastikową butelką z owadami. Wyciągali je, owijali sznurkiem i zawiązywali supeł, po czym puszczali. – To szerszenie – wytłumaczył mi Afgańczyk. 

Tylko jak to możliwe, że kilkuletnie dzieci łapią je i nie zostają użądlone? – Wystarczy je ogłuszyć, uderzyć czymś – opowiada miejscowy. – Potem urywa się im żądła i wkłada do butelki. Są oszołomione, więc nie ma problemu, aby je wyjąć, a potem puszczać na sznurku.
Dziwne… w sumie w Polsce dzieciaki mają podobne pomysły. – Nie dmuchałaś żaby – zapytała mnie kiedyś z niedowierzaniem przyjaciółka.

Dla nas dorosłych to nie do pomyślenia. Maluchy patrzą na to zupełnie inaczej, bo dziecięca fantazja nie zna granic.

piątek, 16 września 2011

Jak by to było?

Chodząc po ulicach Ghazni zawsze przyglądam się ludziom. Codziennemu życiu. Nie dużo różni się od tego, które miałam i widziałam w kraju. Zaczęłam się zastanawiać, co byłoby gdyby Polska znalazła się na miejscu Afganistanu?
Wyobraźcie sobie, że w pobliżu waszego miasta staje ogromna baza wojskowa. Na niebie co chwilę pojawiają się śmigłowce z kolejnym transportem lub w gotowości do akcji. Niemal codziennie słychać strzały i wybuchy. Po ulicach jeżdżą opancerzone wozy. Chodzą żołnierze w kamizelkach kuloodpornych, hełmach i z przeładowaną bronią.

A obok tego toczy się zwykłe życie. Dzieci z plecakami idą do szkoły. Biegają po ulicach i podwórkach. Kupcy rozkładają kramy. Ktoś robi zakupy, inny idzie do pracy, kolejny całymi dniami siedzi, przygląda się ludziom i słucha muzyki. Nikt nie ma kamizelki, hełmu… Miasto jak każde inne, oddycha swoim rytmem.

Większość osób przyzwyczaiła się do widoku Rosomaków i MRAP-ów przejeżdżających koło ich domu. Nie wywołuje to zdziwienia, zaciekawienia i chyba już lęku. – Żołnierze mają broń, ale udowodnili nam, że nie przyjechali tu, aby do nas strzelać – powiedział mi jeden z Afgańczyków. 
Jednak każdy, i my, i miejscowi czujemy na plecach zagrożenie. Cześć z nich ma nad nami przewagę. Dzięki informacjom wiedzą jakie drogi omijać, na które nie wjeżdżać tylko jechać pół metra od asfaltu. Jednak nie wszyscy.
- Często są między młotem, a kowadłem – mówi jeden z żołnierzy. – Raz współpracują z nami, następnego dnia na dachu ich domu pojawia się talibski strzelec. Nie zawsze chodzi o to, że jest ktoś dwulicowy, ale co on ma zrobić jeżeli do jego drzwi puka człowiek z naładowaną bronią…

- Chciałbym mieć żonę i dzieci – usłyszałam od młodego Afgańczyka. – I żyć tutaj w swoim kraju, bez wojny i ciągłej obawy o to czy rano się obudzę.
Jak czują się ci ludzie jest chyba w stanie zrozumieć pokolenie, które przeżyło wojnę. Mi ciężko sobie wyobrazić jakby to było, gdyby w Polsce była taka sytuacja jak w Afganistanie. Jakbym się zachowała…

niedziela, 11 września 2011

Nie da się przejść obojętnie

Kiedyś, rozmawiając o Iraku i Afganistanie, usłyszałam zdanie „Irak to bogaty kraj, ale biedni ludzie, Afganistan to biedny kraj biednych ludzi”. I dokładnie tak jest. Podobno w górach ukryte są złoża różnych metali, ale nikogo tutaj nie stać na ich wydobycie. Tu po prostu jest ogromna bieda, a do tego dochodzi 30 lat ciągłej wojny.
W Afganistanie życie jest ciężkie. Klimat też dokłada swoje – albo są susze, albo powodzie. Temperatura sięga 40 stopni Celsjusza, albo minus 20. Rolnicy, ani hodowcy nie mają lekko. Przemysł jest szczątkowy.

- Raz podeszła do mnie dziewczynka, miała może pięć lat – mówi jeden z żołnierzy. – Na rękach miała malutkie dziecko, a na stopach żadnych butów, na sobie tylko brudne i miejscami podarte ciuchy. Ona była w wieku mojej córki… Wtedy niezależnie, czy jej ojciec, czy starszy brat wyjmuje karabin. Człowiek chce pomóc, przecież to dziecko nie jest niczemu winne.
Tak myśli sporo chłopaków. – Początkowo rzadko coś ze sobą braliśmy – mówi żołnierz z PRT (Zespół Odbudowy Prowincji). – Później już nie wyobrażaliśmy, aby ze sobą nie zabrać choćby długopisów, czy cukierków. Uśmiech takiego malucha jest wart o wiele więcej.

Ostatnio podczas patrolu na ziemi leżał starszy mężczyzna. Nogę miał owiniętą workiem foliowym. Nie potrafił się ruszyć. – W takich sytuacjach od razu się reaguje, oczywiście pamiętając gdzie jesteśmy i co może nas spotkać – mówi żołnierz, który jest ratownikiem medycznym. – Wymagał opieki lekarza, ale odkaziliśmy ranę, założyliśmy nowy opatrunek.
Patrząc na ludzi w Afganistanie doceniamy to co mamy. Jeszcze bardziej utwierdza to nas, przynajmniej mnie, że nie można być obojętnym. Nie trzeba dużo - trochę chęci, mała maskotka, nowy bandaż. Czasem wystarczy szczery uśmiech.

wtorek, 6 września 2011

Życie jest za piękne, aby…

Czasem przejmujemy się tak błahymi sprawami. Wydają się one dla nas problemami nie do rozwiązania, łamiącymi serce, czy totalnie załamującymi. Ale czy rzeczywiście takimi są?
Jestem, podobnie jak ponad 2500 żołnierzy, w Afganistanie. Na co dzień zwyczajnie idziemy do pracy, jedziemy na patrol, czy robimy zakupy. Jednak czasem któremuś z nas zabraknie szczęścia… Pożegnanie zmarłego żołnierza, cywila zmienia rytm życia w bazie. 
- Trudno opisać emocje jakie się wtedy pojawiają – mówi jeden z misjonarzy.
Wszyscy są na helipadzie i czekają na śmigłowce, które przetransportują zwłoki do Bagram. Wieczorami płytę lądowiska oświetlają lightsticki. W powietrze puszczane są race. Gdy słychać śmigła helikoptera zapada cisza. Gdy lądują - ściska w gardle i trzyma do momentu oderwania się kół od ziemi.
Nie ma znaczenia czy na trumnie jest flaga polska, amerykańska, czy jakkolwiek inna. – To był jeden z nas – dodaje żołnierz.

Cisza panuje do momentu, gdy śmigłowce znikają za horyzontem. Czasem, jeszcze w trakcie ceremonii, puszczana jest ulubiona piosenka zmarłego chłopaka. Odmawiana jest modlitwa. – Obiecałem twojej siostrze, że przywiozę cię całego, nie dotrzymałem słowa. Usłyszałam na jednym z pogrzebów – mówi cywil, który jest w Afganistanie. – Oni się znali od dziecka. Razem bawili się na podwórku, poszli do szkoły, wstąpili do wojska i pojechali na misji. Razem już nie wrócili…
W takich momentach nie tylko solidaryzujemy się z rodziną zmarłego. Przypominamy sobie, gdzie jesteśmy i z czym musimy się liczyć. – Następnym razem to może być każdy z nas, naszych przyjaciół – mówi żołnierz. – Dziś jesteśmy, a jutro mogą nas żegnać.
Na co dzień się o tym nie myśli, bo można by zwariować. Ale to jest z tyłu głowy…

Życie jest bardzo kruche, ale tez niesamowite. Jest tylu wspaniałych ludzi, miejsc, chwil. Nie wiemy ile mamy czasu, dlatego warto dobrze się zastanowić jak go wykorzystać. Drugiej szansy nie będziemy mieli. Życie jest za piękne, aby je zmarnować.

czwartek, 1 września 2011

Lekcja historii

- Ale ci dobrze, wygrzejesz się, opalisz się i te palmy – usłyszałam przed pierwszym wyjazdem do Afganistanu. Mój miesięczny pobyt zaczął się w listopadzie. Fakt, w pierwsze dni po przyjeździe w ciągu dnia chodziłam w krótkim rękawku, ale szybko się to zmieniło. Zwłaszcza noce były strasznie zimne, a wspomnianych palm nie widziałam.
Wtedy byłam przerażona wiedzą niektórych osób. Teraz, a dokładniej po ostatnim wyjeździe poza bazę uświadomiłam sobie, że mimo, że jestem tu drugi raz, dużo czytam na temat Afganistanu, nadal mało wiem na temat tego kraju.

Przykładowo, że w I/III wieku naszej ery w Ghazni żyli buddyści. Mieli oni klasztor na jednym ze wzgórz. Z budynków, podobnie jak posągów, czy płaskorzeźb, prawie nic nie zostało. Szkoda, bo całość musiała robić wrażenie. Wyobraźcie sobie posąg o długości 15 metrów, przedstawiał Buddę leżącego, a był on jednym z wielu.
Afganistan to przede wszystkim kultura islamu, pojawił się on na tych terenach w IX wieku. Niedługo później Ghazni stało się stolicą państwa, a dokładniej Imperium Ghaznawidów, rozciągającego się od Persji do Indii. Tak było do XII wieku. Po latach świetności zostały tylko dwie wieże na obrzeżach miasta.
To nie jedyne zabytki na terenie prowincji Ghazni. Jest sporo kilkusetletnich mauzoleów i minaretów. No i Stare Miasto, które zostało zbudowane około XII wieku. Trudno uwierzyć, ale nadal mieszkają tam ludzie.

Nie mogę zapomnieć o najnowszej historii. A więc czołgi, śmigłowce i miny, czyli pozostałości po wojnie ze Związkiem Radzieckim. Jest ich pełno.
Sporo tego jak na kraj, który kojarzy się niektórym wyłącznie z talibami i górami, prawda? A to tylko maleńka, mała lekcja historii.  

wtorek, 30 sierpnia 2011

Czas po afgańsku

Afganistan lubi skrajności. Mimo, że jest niesamowicie kolorowy, w rzeczywistości jest czarno-biały. Ludzie są, albo biedni, albo bogaci. Jest, albo bardzo gorąco, albo bardzo zimno. Podobnie jest z czasem, zwłaszcza wolnym. Albo się go ma w nadmiarze, albo nie wie się co te słowa znaczą. - W jednym miesiącu na patrolach spędziłem ponad 200 godzin - przyznaje jeden z żołnierzy.
- Czasem jest tak, że trzeba zastąpić kolegę. Nikt wtedy nie pyta o wolne - dodaje drugi. - Po służbie i kilku godzinach snu wstaje się i jedzie w drogę. Ale tak jest w każdej pracy, czasem trzeba.

Gdy ktoś nie jedzie na patrol, lub ma dzień wolny - też takie bywają - z kolei czasu ma, aż nadto. Jest siłownia, internet, książka i w końcu ... nuda. Zwłaszcza pod koniec zmiany. - Wtedy dni najbardziej się dłużą i nie ma co robić. Człowiek się kręci bez celu - mówi jeden z żołnierzy. - Na początku nie liczy się dni, ale od razu tygodnie.
Podobnie jest i ze mną, stąd te opóźnienie z wpisem. Głowa pełna pomysłów, a czasu brak. W Afganistanie mierzy się go po prostu inaczej.
I sen. Jak tu się człowiek wysypia...Polecam na cierpiących na bezsenność:)

czwartek, 25 sierpnia 2011

Ciemność, widzę ciemność - czyli Maks, Albercik i ...Ghazni

Tyle widać dzięki lampie błyskowej aparatu.
Jak byłam mała wraz z siostrą i kuzynką bawiłyśmy się w kominie po starej piekarni. Wtedy była to dla mnie ciemność absolutna.Chyba każdy miał kiedyś takie wrażanie wchodząc do piwnicy, czy idąc nocą przez las. Teraz wiem, że to nic w porównaniu do afgańskich ciemności. Jeżeli świeci księżyc to nie ma problemu z poruszaniem się po bazie. Gdy go "nie ma" zaczynają się przysłowiowe schody. Jeszcze przed pierwszym wyjazdem do Afganistanu znajomy kazał mi wziąć latarkę, bo bez niej ani rusz. I rzeczywiście.
Dwa razy poszłam na kolację i o niej zapomniałam. Komórka w takiej sytuacji się nie sprawdza. Tu jest totalna ciemność. Widzi się na odległość wysuniętej ręki i to nie zawsze. Przykładem może być jedno z miejsc gdzie jest stolik i ławka. Siedząc nie widać blatu. W takich ciemnościach już nie jedna osoba uderzyła w zaparkowany samochód, czy klimatyzator.
Nie ma żadnych świateł, łuny pochodzącej z miasta jest ciemność, no i gwiazdy na wyciągnięcie ręki.

środa, 24 sierpnia 2011

Na dobry początek

Nie mogło być inaczej - przywitały mnie góry

i niesamowite widoki.

Początkowo nieliczne drzewa,

a potem

spore tereny zielone.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Życie jest nieprzewidywalne

Jutro wylatuje do Afganistanu - ja też jestem w szoku. Gdyby ktoś powiedział mi w czerwcu, że tak będzie na pewno bym nie uwierzyła. Jasne, jeżeli mowa byłaby o innych zmianach, przeprowadzce, nowej pracy...ale nie o powrocie do Ghazni - na marginesie bardzo mnie to cieszy. Miałam inne plany, równie mocno zmieniające moje życie, ale zupełnie w inną stronę. Okazało się, że to co było dla mnie stałe i pewne prysło, a pojawiło się coś zupełnie innego. Potwierdza to moje przekonanie, że życie jest totalnie nieprzewidywalne, ale przez to piękne. Nigdy nie wiemy co nas jeszcze czeka... a może coś równie, a nawet bardziej fascynującego. Fakt, o szczęście trzeba walczyć, ja planuję:) No, koniec prywaty, do pracy, a następny wpis już z Bagram.
p.s. Przepraszam za tak długą ciszę. Zmiany nie są takie złe, teraz z pierwszej ręki będę pisała o Afganistanie.

czwartek, 23 czerwca 2011

Złudna wiara

W Ghazni rzadko można zobaczyć kobietę w towarzystwie mężczyzny.
Czasem tak bardzo czegoś pragniemy, że nie dostrzegamy prawdy, rzeczywistości, która jest wokół. Świat widzimy taki jaki byśmy chcieli, a nie jaki jest. Boimy się zmian. Ale czy da się żyć marzeniami i wiarą, że wszystko będzie po naszej myśli...
- Mąż był w Afganistanie, to była jego, a raczej nasza pierwsza misja - mówi żona jednego z żołnierzy. - Wyjechał niedługo po ślubie. Pieniądze mieliśmy przeznaczyć na mieszkanie. Wytrzymaliśmy rozłąkę i strach przed tym, że może nie wrócić. Najtrudniej było na początku z powodu tęsknoty i przyzwyczajenia się do tego, że go nie ma oraz na końcu, kiedy zauważyłam, że się zmienia. Po powrocie nie był agresywny, ale był inny. Ciągle się kłócimy, nawet o najmniejsze rzeczy. Kiedyś znajdowaliśmy kompromis, teraz zapomniał co to oznacza, zawsze ja muszę odpuścić.

Znacznie częściej w swoim towarzystwie.
Gdy usłyszałam te słowa zaczęłam się zastanawiać, czy to tylko wina misji. Czy możemy każde zachowanie tłumaczyć rozłąką, zagrożeniem życia, problemami? A może, żadne z dwóch osób się nie zmieniło i zawsze takie było. - Nigdy nie było mnie w tym związku - mówi jeden z misjonarzy. - Robiłem to co ona chce, może żeby nie było kłótni... sam nie wiem dlaczego. Gdy przyjaciel zwrócił mi na to uwagę, tylko mu się dostało. Kilka miesięcy po powrocie rozstaliśmy się, miałem już dość.
To nie Afganistan był przyczyną. Był raczej możliwością spojrzenia na wiele spraw z innej perspektywy. Zrozumienia, że związek nie jest idealny, jak się wcześniej wydawało. Nie jest się w nim sobą, nie można rozwijać swoich pasji, czy mówić o tym, co jest nie tak, bo wywołuje to awanturę. Ale jeżeli tak jest, czy to jeszcze jest związek, a nie pasożytnictwo jednej ze stron?
Nie można żyć wiarą, że w końcu będzie dobrze, że będzie tak jakbyśmy chcieli. Życie jest  za krótkie, o czym doskonale wiedzą misjonarze, aby spędzić je na ciągłej walce, nie w Afganistanie, ale w Polsce, walce o szczęście.

niedziela, 12 czerwca 2011

Rozliczenia, wyroki i sumienie

Niewinni - usłyszała siódemka żołnierzy oskarżonych w sprawie Nangar Khel. Sąd uznał, że brakuje wystarczających dowodów na ich skazanie. Radość, satysfakcja...ale co dalej?
Wszystko zaczęło latem 2007 roku. Podczas patrolu zostały uszkodzone dwa wozy. Na pomoc zostali wysłani polscy żołnierze. Popołudniu, gdy zniszczone samochody były ładowane na lawetę, część z nich otworzyła ogień z broni maszynowej i moździerzy. W wyniku ataku zginęło sześć osób, troje dzieci, dwie kobiety i mężczyzna, a trzy kolejne zostały ranne, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży.
Żołnierze nadal pełnili służbę. W listopadzie, gdy byli już w kraju, na oczach bliskich i znajomych zostają zatrzymani. Kilka miesięcy aresztu, dla osób, które wcześniej nie były za kratkami, dużo zmieniają. Żołnierze przypłacili to m.in. atakiem serca, rozpadem małżeństwa i łatką "mordercy", którą jeszcze przed wyrokiem przyszyło im wiele osób. - Z członka grupy szturmowej stał się kucharzem, wszystkie pieniądze poszły na adwokatów - mówi znajoma jednego z chłopaków. - Nie ma ciekawie. On nie chciał nikogo zabić, ale w Afganistanie jest wojna, a ona rządzi się innymi prawami.
O tym wielu zapomina, albo powtarza, że nie musieli jechać. Przy takich stwierdzeniach, zastanawiam się dlaczego nikt nie mówi tak strażakom, czy policjantom.
Chłopaki po blisko czterech latach od tragedii zostali uznani za niewinnych. Kraj, który ich tam wysłał rozliczył i wydał wyrok. A oni? A oni muszą żyć z bagażem tego co przeżyli w Afganistanie i Polsce, żyć z własnym sumieniem...

czwartek, 2 czerwca 2011

W Afganistanie zginął polski żołnierz

Atak na polski patrol miał miejsce dziś w godzinach rannych. Na północny-zachód od bazy Giro żołnierze zostali ostrzelani z broni strzeleckiej i granatników. Odpowiedzieli ogniem. Trzech żołnierzy zostało rannych, w tym jeden ciężko. Na miejsce został wezwany śmigłowiec Medevac, który przetransportował ich do szpitala polowego w Ghazni. Niestety, w skutek odniesionych ran w polskiej bazie zmarł starszy kapral Jarosław Maćkowiak. Służył w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu na stanowisku dowódcy drużyny. Na misji w Afganistanie był drugi raz.
Rodziny zostały poinformowane.
p.s. zdj Adam Roik Combat Camera

niedziela, 29 maja 2011

Broń na pokaz

Latem 2007 roku w wyniku ostrzału afgańskiej wioski zginęło sześciu cywili, w tym kobiety i dzieci. Zarzuty usłyszała siódemka żołnierzy z 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej. Za kilka dni poznamy wyrok w sprawie Nangar Khel. Ale czy w ogóle powinno do niej dojść?
Skutki postawienia chłopaków przed sądem wojskowym są odczuwalne do teraz. - Żołnierze boją się strzelać - usłyszałam od generała Waldemara Skrzypczaka. - Nie chcą, aby ich uznano za ludobójców.

Coś w tym jest... Patrol dostaje się pod ostrzał. Część żołnierzy sprawdza wioskę, skąd padły strzały. Pozostali zabezpieczają teren. Po kilku godzinach chłopaki dostają się pod ostrzał moździerzowy, w stronę rosomaków lecą RPG. Zamykają się opelotki. Kierowca dodaje gazu. Zaczyna się poszukiwanie rebelianta. Ten zapada się jak kamień w wodę.
Zastanawia mnie dlaczego od razu nie zaczęto strzelać w stronę skąd nadszedł atak. - Trzeba w 100 procentach potwierdzić cel - mówi mi jeden z żołnierzy.
- I tak przeciwko jednemu z chłopaków wszczęto postępowanie o bezzasadne użycie broni - dodaje kolejny. - Zabrzmi to dziwnie, ale czasem nie warto, za bardzo się wybijać.

Nie jestem za strzelaniem na oślep do wszystkiego co się rusza. Musimy jednak pamiętać, że w Afganistanie jest wojna. Niestety w takich warunkach często zdarzają się sytuacje, że trzeba walczyć o własne życie. Żołnierze w takich chwilach nie powinni myśleć, że zostaną zdegradowani, czy trafią za kratki z łatką mordercy. Po to mają broń, aby w sytuacjach zagrożenia życia swojego i innych jej używać. Chyba, że jest to gadżet, który ma narobić huku przy państwowych uroczystościach.
p.s.zdj. 3 Adam Roik Combat Camera

piątek, 20 maja 2011

Inna rzeczywistość

- Jak wróciłem do kraju, to nie umiałem się odnaleźć - mówi jeden z wojskowych. - Trudno mi to wytłumaczyć. Niby wszystko było takie same, a jednak było jakoś inaczej.
To częsta reakcja żołnierzy po powrocie z misji. Najpierw nie potrafią się doczekać powrotu z Afganistanu, a potem nie potrafią żyć w kraju. U większości to chwilowy stan, który z biegiem dni spędzonych w domu, mija. Sama miałam podobnie. W polskich bazach w sumie spędziłam miesiąc, więc to tylko namiastka tego co mogą czuć chłopaki. Wychodząc z samolotu zaczęło mi czegoś barkować. Potem zrozumiałam, że atmosfery misji, bazy, Afganistanu. Kto był - wie o czym mówię. Tam po prostu jest inaczej...

Kolejny problem sprawiły mi zakupy. Stałam przed serami pleśniowymi i nie wiedziałam, który mam kupić. Po kilku minutach zaczęłam się śmiać sama z siebie. Będąc w bazie rozmawialiśmy o filmie i identycznej scenie. Tylko, że zamiast mnie był żołnierz, który wrócił z Iraku. Na misji nie ma się zbyt dużego wyboru, więc człowiek się odzwyczaja.
Inaczej też toczy się dzień, nie ma zachodów słońca, tylko ktoś gasi światło. Zmartwienia i obawy też są inne. - Problemy tych co zostali w kraju stają się błahe - przyznaje jeden z żołnierzy.
Bo co z tego, że ktoś straci pracę, dostał naganę od szefa, czy zepsuł mu się samochód, w Afganistanie każdego dnia można było zginąć. Z tym trzeba było nauczyć się funkcjonować. Ot taka inna rzeczywistość.

sobota, 14 maja 2011

Misyjne formalności

Gdy żołnierze wsiądą z samolotu czeka ich sporo papierkowej roboty.
Chyba nie ma misjonarza, który przez ostatnie dni w Afganistanie nie myśli o powrocie, kraju, rodzinie. Zastanawia się co będzie robił, na co ma ochotę po kilkumiesięcznym "difakowym" żywieniu, czy o tym, co się zmieniło w najbliższej okolicy.
Ostatnie godziny, minuty...w końcu w Polsce. - Kilka ciepłych słów od dowódcy, zdanie sprzętu i do domu - mówi jeden z żołnierzy.
Na część z nich bliscy czekają na lotnisku. - To zależy, gdzie lądujemy. Jak na drugim końcu Polski, to nie ma sensu, aby rodzina tłukła się tyle kilometrów - dodaje żołnierz.
Zwłaszcza, że zdanie sprzętu może trwać kilka godzin. Wszystko zależy od jego ilości i miejsca oddania. - Potem już tylko dom - mówi wojskowy, który zapytany o pierwszą rzecz jaką zrobił po powrocie, tylko się uśmiechnął.

W wolnym czasie żołnierze gają w siatkówkę. - To namiastka domu - mówią.
Jednak to jeszcze nie koniec misyjnych formalności. Na wszystkich, którzy wrócili z Afganistanu czeka szereg badań. Na ich rozpoczęcie żołnierze mają siedem dni od przylotu. - Sporo tego. Odwiedzamy chyba wszystkich lekarzy, począwszy od chirurga, neurologa, przez laryngologa, okulistę po psychologa i psychiatrę - mówi wojskowy. - Najgorzej jak się trafi na dni szczytu, czyli większą liczbę żołnierzy zrotowanych do kraju. Jak się nałożą na to ci, co wylatują, to na badania trzeba poświecić kilka dni.
Potem tylko czekanie na wyniki na zasłużonym urlopie - jeden dzień, za 10 spędzonych na misji. - Gotuję obiady, spędzam czas z rodziną, gram z chłopakami w piłkę i tak przez dobre trzy tygodnie - przyznaje żołnierz.
...bo nie ma jak w domu.

wtorek, 10 maja 2011

Ranni w Afganistanie

Dziś w godzinach popołudniowych podczas patrolu w prowincji Ghazni, w dystrykcie Qarabagh, jeden z pojazdów został ostrzelany z granatników przeciwpancernych i broni strzeleckiej. Polacy odpowiedzieli ogniem. W wyniku jego wymiany zostało rannych trzech wojskowych.
Na miejsce został wezwany śmigłowiec medyczny MEDEVAC. Ranni żołnierze z zespołu doradczo-łącznikowego OMLT przebywają w szpitalu w Ghazni, ich bliscy zostali poinformowani.
p.s. zdj PIO PKW Afganistan

sobota, 30 kwietnia 2011

System kolejkowy

Zanim wsiądzie się do śmigłowca trzeba wpisać się na listę i swoje odczekać.
Patrząc na nasz kraj można odnieść wrażenie, że uwielbiamy kolejki. Czasy komuny już się skończyły, miejmy nadzieję, że bezpowrotnie, ale i tak nadal ludzie stoją w długich "ogonkach". Czasem z przymusu, a czasem z własnego wyboru - i to mnie dziwi. Na kilkanaście minut przed otwarciem banku, czy poczty Polacy w równym rządku stają jeden, za drugim. Jakby nie można było przyjść za godzinę, czy popołudniu - oni wolą czekać. W Afganistanie też są tacy, co z chęcią wracają do komunistycznej kolejkowej tradycji.

U gubernatora nikt nie czeka na swoją kolej jedzenia.
Najlepiej widać to na DIFACU. Pory wydawania śniadań, lunchów i kolacji są określone i każdy żołnierz doskonale je zna. Nie ma to jednak znaczenia, bo gdy tylko wybije 11.30, godzina od której można zjeść obiad, przed drzwiami stołówki ustawia się kolejka. Czasem na długości jaką zajmuje kilkudziesięciu wojskowych. Ktoś może powiedzieć, że jest to efekt dużej ilości osób jaka mieszka w bazie. - nic bardziej mylnego. Około 14.00, czyli godziny, do której lunch jest wydawany nie ma prawie nikogo.
Bardziej sensowne czekanie jest w klubie żołnierskim, gdzie mieści się kafejka internetowa. Najgorzej jest w godzinach popołudniowych i wieczornych. To zrozumiałe, gdy w Afganistanie jest 17.30, czy 19.30, w Polsce odpowiednio 15.00 i 17.00, czyli dla wielu koniec pracy. Amerykanie mają jeszcze gorzej. Gdy chcą porozmawiać z bliskimi z Nowego Yorku muszą w kafejce spędzić noc. Różnica czasu to, aż 8,5 godziny. Plusem jest duża liczba wolnych komputerów i nieobciążona sieć.

Afgańczykom kolejki chyba by się spodobały, wielu z nich ma wiele czasu.
System kolejkowy funkcjonuje także podczas każdej podróży samolotem, czy śmigłowcem. Trzeba się zapisać i odczekać swoje. Podobnie jest w kraju. Po powrocie, rzuceniu się w ramiona bliskiej osoby, zjedzeniu polskiego obiadu, wraca się do swojego miejsca w długim "ogonku". Na żołnierzy, którzy są już w kraju, czeka seria wizyt u lekarza (o zakończeniu misji w najbliższym wpisie). A jak każda przychodnia, niezmiennie od lat i ustroju, to i długa oraz duża liczba oczekujących w holach i poczekalniach.
Mimo, że komuna to już historia, dalej wielu Polaków w kraju i za granica, chcąc lub nie chcąc, pielęgnuje system kolejkowy.
p.s. zdj. 1 archiwum prywatne,zdj. 2 Adam Roik Combat Camera

wtorek, 26 kwietnia 2011

Święta, święta i po świętach

Prawie trzy dni obżarstwa i zasłużonego leniuchowania. Jednak zanim mogliśmy na to sobie pozwolić większość z nas musiała spędzić długie godziny na sprzątaniu, zakupach, przygotowaniu potraw, a oprócz tego normalnie chodzić do pracy. Podobnie było w Afganistanie. Do polskich baz trafiło blisko siedem ton produktów, z których zostały przygotowane świąteczne przysmaki. Na wielkanocnym śniadaniu nie zabrakło polskich wędlin, żurku i ciast, w tym popularnego makowca. - To taka namiastka domu i odskocznia od jedzenia na DIFAC-u - mówi jeden z żołnierzy. - Każdy z nas w takie dni wolałby być z rodziną, ale jest to niemożliwe, więc trzeba sobie jakoś radzić.

Zanim jednak wojskowi skosztowali świątecznych potraw, trzeba było je poświęcić. Koszyczki zstąpiły hełmy, a w nich kiełbasa, chleb i jajka, koniecznie pomalowane. Tu żołnierze mieli spore pole do popisu.
No i lany poniedziałek. Podobnie jak w kraju, tak w Ghazni był mokry. Z jedną różnicą, u nas padało, a w Afganistanie przy słonecznej pogodzie w ruch poszły wiaderka, butelki z wodą, a nawet strażacka sikawka. 
Te święta w polskich bazach, w porównaniu z innymi, spędziło więcej żołnierzy. Trwa rotacja, więc jedni jeszcze nie wyjechali, a część już jest na miejscu.

Wszyscy oprócz świętowania codziennie chodzili do pracy, czyli patrole, TOC (Centrum Operacji Taktycznych), czy warta na wieżyczkach. -  Ale za rok sobie odbijemy - zapewniają żołnierze.
p.s. zdj. PIO PKW Afganistan