sobota, 30 kwietnia 2011

System kolejkowy

Zanim wsiądzie się do śmigłowca trzeba wpisać się na listę i swoje odczekać.
Patrząc na nasz kraj można odnieść wrażenie, że uwielbiamy kolejki. Czasy komuny już się skończyły, miejmy nadzieję, że bezpowrotnie, ale i tak nadal ludzie stoją w długich "ogonkach". Czasem z przymusu, a czasem z własnego wyboru - i to mnie dziwi. Na kilkanaście minut przed otwarciem banku, czy poczty Polacy w równym rządku stają jeden, za drugim. Jakby nie można było przyjść za godzinę, czy popołudniu - oni wolą czekać. W Afganistanie też są tacy, co z chęcią wracają do komunistycznej kolejkowej tradycji.

U gubernatora nikt nie czeka na swoją kolej jedzenia.
Najlepiej widać to na DIFACU. Pory wydawania śniadań, lunchów i kolacji są określone i każdy żołnierz doskonale je zna. Nie ma to jednak znaczenia, bo gdy tylko wybije 11.30, godzina od której można zjeść obiad, przed drzwiami stołówki ustawia się kolejka. Czasem na długości jaką zajmuje kilkudziesięciu wojskowych. Ktoś może powiedzieć, że jest to efekt dużej ilości osób jaka mieszka w bazie. - nic bardziej mylnego. Około 14.00, czyli godziny, do której lunch jest wydawany nie ma prawie nikogo.
Bardziej sensowne czekanie jest w klubie żołnierskim, gdzie mieści się kafejka internetowa. Najgorzej jest w godzinach popołudniowych i wieczornych. To zrozumiałe, gdy w Afganistanie jest 17.30, czy 19.30, w Polsce odpowiednio 15.00 i 17.00, czyli dla wielu koniec pracy. Amerykanie mają jeszcze gorzej. Gdy chcą porozmawiać z bliskimi z Nowego Yorku muszą w kafejce spędzić noc. Różnica czasu to, aż 8,5 godziny. Plusem jest duża liczba wolnych komputerów i nieobciążona sieć.

Afgańczykom kolejki chyba by się spodobały, wielu z nich ma wiele czasu.
System kolejkowy funkcjonuje także podczas każdej podróży samolotem, czy śmigłowcem. Trzeba się zapisać i odczekać swoje. Podobnie jest w kraju. Po powrocie, rzuceniu się w ramiona bliskiej osoby, zjedzeniu polskiego obiadu, wraca się do swojego miejsca w długim "ogonku". Na żołnierzy, którzy są już w kraju, czeka seria wizyt u lekarza (o zakończeniu misji w najbliższym wpisie). A jak każda przychodnia, niezmiennie od lat i ustroju, to i długa oraz duża liczba oczekujących w holach i poczekalniach.
Mimo, że komuna to już historia, dalej wielu Polaków w kraju i za granica, chcąc lub nie chcąc, pielęgnuje system kolejkowy.
p.s. zdj. 1 archiwum prywatne,zdj. 2 Adam Roik Combat Camera

wtorek, 26 kwietnia 2011

Święta, święta i po świętach

Prawie trzy dni obżarstwa i zasłużonego leniuchowania. Jednak zanim mogliśmy na to sobie pozwolić większość z nas musiała spędzić długie godziny na sprzątaniu, zakupach, przygotowaniu potraw, a oprócz tego normalnie chodzić do pracy. Podobnie było w Afganistanie. Do polskich baz trafiło blisko siedem ton produktów, z których zostały przygotowane świąteczne przysmaki. Na wielkanocnym śniadaniu nie zabrakło polskich wędlin, żurku i ciast, w tym popularnego makowca. - To taka namiastka domu i odskocznia od jedzenia na DIFAC-u - mówi jeden z żołnierzy. - Każdy z nas w takie dni wolałby być z rodziną, ale jest to niemożliwe, więc trzeba sobie jakoś radzić.

Zanim jednak wojskowi skosztowali świątecznych potraw, trzeba było je poświęcić. Koszyczki zstąpiły hełmy, a w nich kiełbasa, chleb i jajka, koniecznie pomalowane. Tu żołnierze mieli spore pole do popisu.
No i lany poniedziałek. Podobnie jak w kraju, tak w Ghazni był mokry. Z jedną różnicą, u nas padało, a w Afganistanie przy słonecznej pogodzie w ruch poszły wiaderka, butelki z wodą, a nawet strażacka sikawka. 
Te święta w polskich bazach, w porównaniu z innymi, spędziło więcej żołnierzy. Trwa rotacja, więc jedni jeszcze nie wyjechali, a część już jest na miejscu.

Wszyscy oprócz świętowania codziennie chodzili do pracy, czyli patrole, TOC (Centrum Operacji Taktycznych), czy warta na wieżyczkach. -  Ale za rok sobie odbijemy - zapewniają żołnierze.
p.s. zdj. PIO PKW Afganistan

wtorek, 19 kwietnia 2011

Ciepłe dni

Przez ostatnie dni pogoda dopisuje nie tylko w kraju, ale również w Afganistanie. W dzień jest tak ciepło, że wszyscy chodzą w krótkim rękawku. - Jak człowiek schroni się od wiatru, to spokojnie może się opalać - mówi z uśmiecham jeden z żołnierzy. - Wrócimy do kraju z piękną opalenizną.
Jednak, gdy tylko zajdzie słońce, czyli około godziny 18, robi się zimno. Do tego dochodzi wspomniany, silny wiatr. - Bez bluzy i polaru lepiej nie wychodzić z bichaty - dodaje wojskowy.

Ciepłe dni w Afganistanie nie oznaczają tylko pogody. Bardziej gorąco będzie także podczas każdego wyjazdu poza bazę, a także w niej samej. Ze statystyk wynika, że zawsze od kwietnia do października wrasta liczba ataków na wojska koalicji. Związane jest to z łatwości przemieszczania się, ukrywania i zakopywania znienawidzonych przez wojskowych IED. Skutki ciepłych dni odczuła na własnej skórze trójka żołnierzy, których Rosomak kilka dni temu najechał na przydrożną minę (rodziny zostały poinformowane). Jak podaje PIO "ulegli ogólnym potłuczeniom". Od tygodnia są na obserwacji w szpitalu w Ghazni.
Zarówno w kraju, jak i Afganistanie z prognoz wynika, że będzie coraz bardziej gorąco.

środa, 13 kwietnia 2011

Wielka tułaczka

Nie od dziś wiadomo, że razem raźniej. Podobnie jest w trakcie rotacji. Wspólne obawy, nadzieje przed wyjazdem do Afganistanu i wielka radość ponad 2,5 tysiąca chłopa z powrotu do kraju. - Przy kolejnej misji człowiek się przyzwyczaja do tych kilku dni ciasnoty, zamieszania i czekania - mówi jeden z żołnierzy.
Nie ma co narzekać, bo zawsze może być gorzej. Jak byłam w Bagram spotkałam grupę żołnierzy, których wspólna rotacja ominęła. Gdy większość wojskowych już wypełniała swoje obowiązki, ci tułali się po kolejnych bazach. Wielka tułaczka zaczęła się w kraju. Do Afganistanu, z Polski, polecieli przez Niemcy.

Nie trafili od razu do Ghazni, czyli celu podróży. Kilka dni spędzili Mazar-i-Sharif, następne w bazie Kandahar. Kolejny przystanek Bagram. - W sumie w drodze jesteśmy od dwóch tygodni - mówił wojskowy. - Najgorsze jest te ciągłe życie na walizkach. Teraz to bardziej już nas śmieszy, niż denerwuje.
Gdy udało się załapać na lot do Sharany, pojawiła się radość i szansa na wypakowanie rzeczy. - Nie ma śmigieł do Ghazni - powiedziała mi dziewczyna z jednostki chłopaków, którzy dzień wcześniej opuścili Bagram. - Będą czekać dzień, dwa, albo i dłużej.
A więc jak się okazuje razem nie tylko raźniej, ale i szybciej - przynajmniej w armii.
p.s. zdj. Adam Roik, Combat Camera

piątek, 8 kwietnia 2011

Długa droga do domu

 
Ostatnie dni misji zawsze się ciągną. Obowiązki zostały przekazane. Dużo wolnego czasu. Czekanie i odliczanie. Gdy w końcu nadchodzi dzień wylotu nie ma żołnierza, na którego twarzy nie pojawił się uśmiech. Z jednej strony już prawie z bliskimi. - Z drugiej wracam żywy i w jednym kawałku - przyznaje wojskowy.
W momencie zakończenia zadań wykonywanych przez ponad pół roku, zaczyna się długa podróż do domu. Podróż, która równa się ciągłe czekanie. Dzień wylotu wcale nie oznacza, że opuści się bazę. Wystarczy zła pogoda, lub śmigłowce w danym momencie będą musiały wykonać pilne zadanie i lot zostaje odłożony. Nawet jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem na helipadzie trzeba odczekać swoje. Tak na prawdę jak już się siedzi w chinooku zaczyna się wielka tułaczka.

W czasie rotacji większość żołnierzy nocuje w namiotach. W największych śpi wspólnie nawet 400 chłopaków. - Nie ma luksusów, ale jest zabawnie - mówi jeden z żołnierzy. - Przy takiej ilości ludzi trzeba pilnować porządku, raz dwa można zapodziać gdzieś rzeczy. Najlepiej wszystko trzymać w plecaku.
W kolejnych bazach żołnierze spędzają od kilku dni do tygodnia, czasem nawet i więcej. - Non stop na walizkach - mówi wojskowy. - No i wydaje się pieniądze. Człowiek się nudzi, a więc chodzi do "pieksu", sklepików i kupuje kolejne buty, ciuchy i upominki dla bliskich.
Następny przystanek w Manas w Kirgistanie, a tam kolejne czekanie. Są jednak korzyści związane z rotacją z tej bazy. - Nie leci się kilkanaście godzin CASĄ albo Hercuslesem, po około sześciu jest się w kraju - mówi żołnierz. - No i sam komfort. Zupełnie inaczej niż w wojskowych, transportowych samolotach.

Będąc w Polsce trzeba doliczyć kolejne godziny spędzone w podróży zanim dotrze się do domu. - O tym wszystkim się nie myśli, najważniejsze, że zobaczę rodzinę - przyznaje żołnierz.
Może długa i męcząca droga, ale zawsze to droga do domu.
Pozwolę sobie na prywatę, obiecałam przy tym tekście pozdrowienia. A więc pozdrawiam chłopaków jadących z i do Afganistanu. Spokojnej i szybkiej drogi do celu.
p.s. zdj.2 archiwum prywatne

niedziela, 3 kwietnia 2011

Smutne wieści z Afganistanu

Nie żyje młodszy chorąży Bartosz Spychała. Ciało żołnierza 1 Pułku Specjalnego Komandosów znaleziono dziś rano w jego kampie w bazie Ghazni. Obecnie trwa ustalenie przyczyny zgonu. - Chorąży, podobnie jak inni żołnierze, którzy wyjeżdżają na misje, przeszedł pozytywnie wszystkie badania - mówi podpułkownik Mirosław Ochyra, szef wydziału prasowego Dowództwa Operacyjnego. -Sprawą zajmuje się Żandarmeria Wojskowa i odpowiednie służby medyczne.
Chorąży Spychała był w Afganistanie zaledwie kilka tygodni. Zaczął służbę w ramach IX zmiany kontyngentu. Miał 39 lat, pozostawił żonę i piętnastoletnią córkę. Rodzina została poinformowana.