sobota, 13 listopada 2010

Nie krakać

Droga w bazie Bagram.
W wojsku jest niepisana zasada, że lepiej za dużo nie mówić i nie wywoływać wilka z lasu. Ja złamałam ją jeszcze przed wylotem.
Zacznę od początku. Rano oczywiście zaspałam. Zdążyłam jednak posprawdzać, czy mam ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, no i w drogę. Na lotnisku okazało się, że mimo przerażającego mnie bagażu pod względem ciężaru, mieszczę się w przewidzianej dla mnie normie. Zdałam duży plecak, a przy sobie zostawiłam małą torbę i sprzęt.
Do tego momentu wszystko szło jak po maśle, ale zaczęłam krakać. Opowieści o jedenastogodzinnym czekaniu na lotnisku w Dublinie zrobiły swoje. Tym razem skończyło się na pięciu.
Jak poradził zaprzyjaźniony żołnierz, w podręcznym bagażu miałam ręcznik i kilka rzeczy na zmianę. Tak na wszelki wypadek. I znów...za dużo powiedziałam. Okazało się, że część bagaży zostaje w Polsce, w Afganistanie możemy się ich spodziewać w poniedziałek. Co oczywiste, wśród kilkunastu plecaków znalazł się i mój, na dodatek nie podpisany. Z pomocą i taśmą przyszli wojskowi. Oklejony z większością rzeczy został we Wrocławiu, przynajmniej tak myślałam do momentu przylotu do Afganistanu.
Pierwszy lot wojskowym samolotem to niezapomniane przeżycie. Z nadmiarem tobołków, musiałam wziąć ze sobą część kosmetyków i śpiwór, poleciałam. W Herculesie swoją osobą dostarczyłam żołnierzom sporo rozrywki. Jaki mieli ubaw, gdy widzieli moją minę przy każdej turbulencji. A ja cieszyłam się, że nie jadłam tego dnia obiadu. Pod koniec lotu zaczęłam się przyzwyczajać i w sumie nie było tak źle. Trochę głodna, ale szczęśliwa i cała dotarłam do Afganistanu. Radość była jeszcze większa, gdy zobaczyłam oklejony żółtą taśma plecak z nazwiskiem Pilor. A jednak się zmieścił.
Nie jestem przesądna, ale postanowiłam nie wywoływać więcej wilka z lasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz