piątek, 26 listopada 2010

Ghazni w obiektywie

Kochany NFZ

Z trzech żarówek samochodowych działa tylko jedna.
Osoby, które narzekają na naszą służbę zdrowia powinny zobaczyć szpital w Afganistanie. Warunki sanitarne poniżej normy - to bardzo delikatnie powiedziane. Odrapane ściany, brak kanalizacji, a więc toalety są na zewnątrz. Woda wprawdzie jest, ale nie ma odpływu, więc pod kranami podstawione są miski. W lampach, które są w salach zabiegowych czy operacyjnych - samochodowe żarówki, a stół na którym leży pacjent jest przykryty brudną folią, a pod nią masa kurzu. Do tego dochodzą braki w personelu i brak pieniędzy na szkolenia dla przyszłego. A więc ten nasz NFZ nie jest taki zły, jak widać zawsze może być gorzej.

Sterylizatory narzędzi nie wróżą dobrego samopoczucia po zabiegu.

Dzieci i prezenty

Afganistan na pewno będzie kojarzył mi się z dziećmi, a raczej całą masą maluchów. Dziś po raz pierwszy byłam w Ghazni. Wydawałoby się niewielkim miasteczku, jednak mieszka w nim blisko 150 tysięcy osób. Na niezbyt zatłoczonych ulicach, gdy tylko wysiadaliśmy z samochodów, pojawiały się tłumy gapiów.  Najwięcej było dzieci. Otaczały nas z wszystkich stron, wysuwały rączki i prosiły o cokolwiek. Gdy tylko, któryś z wojskowych dawał długopisy, lizaki czy kolorowe bransoletki pojawiały się kolejne maluchy. Dla naszego bezpieczeństwa, ale także małych Afgańczyków żołnierze robili to tylko w wyznaczonych rejonach. - Potrafią się bić nawet o najdrobniejsze rzeczy – mówi jeden z żołnierzy. 
Dzieci są także bardzo sprytne. Byłam świadkiem jak trójka afgańskich chłopców dostała kolorowe opaski na rękę. Jeden z nich zamiast jednej otrzymał trzy. Od razu schował nadmiar do kieszeni, wszystkim pokazywał, że ma jedną i chciał kolejną. Proszą o wszystko i nie mają umiaru. Zabierają nawet gazety, których i tak nie potrafią przeczytać.

Dzieci bardzo często wałęsają się po ulicach bez opieki dorosłych. Młodszymi opiekują się starsze. Ledwo trzymając je na rękach podchodzą do żołnierzy. Należy na nie uważać. W Afganistanie nawet dzieci mogą być niebezpieczne. Mali chłopcy z najbiedniejszych plemion obrzucają wozy i żołnierzy kamieniami. Dla nich to oznaka odwagi, dla nas spora szansa urazu.
Afganistan, co może zaskoczyć, jest pełen intensywnych barw. Kolorowe są ciężarówki, czy sklepiki z migającymi neonami. Podobnie z ubraniami, zwłaszcza wśród najmłodszych. Dominuje róż i niebieski. Dziewczynki mają sukienki pełne cekinów. Szkoda tylko, że ich życie nie jest tak kolorowe jak ich ubrania.


czwartek, 25 listopada 2010

Wieczór pod gwiazdami

Na misji trzeba liczyć się ze wszystkim. Plany można zostawić w kraju. Za to zawsze należy mieć przy sobie margines czasu i cierpliwości, bo w ciągu kilkunastu minut wszystko może się zmienić.
Patrol miał wyjechać około południa, potem popołudniu, w końcu wieczorem opuściliśmy bazę. Około godziny 17 zaczęło robić się zimno, jeszcze gorzej było później. Żołnierze jednak cały czas byli w pełnej gotowości. Moja kamizelka, która po kilku godzinach zaczęła ciążyć, jest o wiele lżejsza od wojskowej, gdzie jest dodatkowe wyposażenie. Do wszystkiego należy doliczyć broń. Jednak nikt nie narzekał. Wręcz przeciwnie podgrzewali temperaturę opowieściami i żartami. - Jesteśmy tu jak jedna wielka rodzina - mówili żołnierze z jednostki ze Świętoszowa.
Ostatecznie mój pierwszy wyjazd zakończył się dwa kilometry od bramy bazy. No cóż ... margines się przydaje. Może w chłodzie, ale za to pod gwiaździstym niebem spędziłam czas z fajną i dość wielką familią.

wtorek, 23 listopada 2010

Szaleństwo czy pasja?

Gdy powiedziałam, że planuję wyjazd poza bazę cześć żołnierzy zareagowała wielkimi zdziwionymi oczami. - Poważnie chcesz jechać, ale po co... - pytali. Mnie z kolei zaskoczyła ich reakcja. Przecież m.in. po to tu przyjechałam - pokazać jak najwięcej tego co dzieje się na misji. Nie tylko życie w bazie, ale także poza nią.
Chłopaków, którzy codziennie jeżdżą na patrole nikt o to nie pyta. Taką mają pracę, ja też. 

Pytanie po co jadę pojawiało się bardzo często zanim jeszcze wsiadałam do wojskowego samolotu. Gdy ktoś dowiedział się, że w sporej części sama pokryłam koszty związane z pobytem w Afganistanie spoglądał jak na wariata. A dla mnie to praca połączona z pasją poznawania ludzi...żołnierzy, miejscowych. Pobyt tu to dla młodego dziennikarza spore doświadczenie i satysfakcja.
A może prawdziwa pasja ma wiele wspólnego z szaleństwem...

poniedziałek, 22 listopada 2010

Śmigła robią wrażenie




Come to my shop

U Afgańczyków można także kupić krzyże i obrazy Ostatniej Wieczerzy.
Afganistan co chwilę mnie zaskakuje. Gdy wczoraj poszłam na "hadżi" kazano mi owinąć głowę chustą. - Tutejsi kupcy przyzwyczaili się do inaczej wyglądających kobiet, nie musisz - mówili inni wojskowi.
Z niepewnością jak zareagują, zaczęłam mijać stragany. Chłopaki miały racje. Nikt się nie oburzył na mój widok. Wręcz przeciwnie, zapraszali do sklepu i proponowali towar. A jest w czym wybierać. Bardzo dużo rzeczy jest wykonanych z tutejszego kamienia. Podobno można go dostać tylko w Afganistanie i Ameryce Południowej. W Ghazni płaci się za to grosze. Podobnie jak za pozostałe towary. Przykładowo za chustę, po krótkim targowaniu dwa dolary, a za wisiorek siedem. Na "hadżi" jest wiele rzeczy, które sprowadzane są z Chin i równie dobrze można je dostać na polskim bazarze. Jednak kupcy uparcie utrzymują, że to oryginalne afgańskie skarby.

Gdy wejdzie się do sklepu od razu chcą ubijać interes.
Zaskoczyła mnie otwartość ludzi. Chętnie ze mną rozmawiali, a jeden z Afgańczyków nalegał, abym zrobiła sobie zdjęcie z jego synem. Oczywiście pięciolatek był przerażony, ale dzieci zawsze w moim towarzystwie tak reagują. Nikt nie miał też nic przeciwko, że ich fotografowałam. Ciekawa jestem czy tak samo będzie poza bazą...